Loading

ŚWIĘTA NA STATKU

Właśnie mija 22 grudnia 2013 roku.
 Od dwóch tygodni jestem na morzu. Od samego początku miałem pecha, bo oto w zza oceaniczną podróż wypadło mi się wybierać w samym centrum szalejącego huraganu, czy jak niektórzy go zwali, orkanu Ksawery. Wylot z Gdańska miałem zaplanowany na 6 grudnia, ale wieczór czwartkowy upłynął mi na obserwacji stron

internetowych lotniska w Kopenhadze jak i lotniska im. Wałęsy.
    Około 20 już wiedziałem, że z Gdańska następnego dnia nie wylecę gdyż Kopenhaga wstrzymała wszystkie loty.
    Hurra! Ucieszyła się moja żona. Wyrok odroczony. Polecę dzień później. Szybki telefon do personalnej w Leer, w Niemczech, potwierdził moje przypuszczenia. Loty przełożone na sobotę.
    Dwadzieścia cztery godziny jednak mijają bardzo szybko i ani się obejrzałem jak sobotniego wczesnego ranka stanąłem do odprawy, na lotnisku na lot do Kopenhagi. Iskierka nadziei zapaliła się w „check in” gdyż poinformowano mnie, że lot ma dwugodzinne opóźnienie. Wynikało z tego, że mogę nie złapać połączenia z Kopenhagi do Paryża. Jeśli nie będę w Paryżu na czas, to nie złapie lotu na Dominikanę. A to oznaczałoby, że jeśli polecę później to nie złapie statku w porcie. Statek ma swój rozkład jazdy i …. nie czeka. Szykowało się, więc cztery dni w hotelu gdzieś w USA w oczekiwaniu na kolejny port, albo zawrócenie z lotniska w Kopenhadze do domu.
  Mimo tych wszystkich wątpliwości, postanowiłem lecieć do Kopenhagi. W naszym zawodzie jest tak, że w chwili opuszczenia home, airport, czyli w moim przypadku lotniska w Gdańsku kontrakt zaczyna biec i pieniądze można zacząć liczyć.
  W ogóle nie myślałem o huraganie, śnieżycy, gdy wsiadałem na pokład Airbusa A230 linii SAS. Wychodzę z założenia, że piloci znają się na swojej robocie, za którą notabene są nad wyraz sowicie opłacani. Start, opóźniony jeszcze bardziej z uwagi na konieczność odlodzenia samolotu, przebiegł gładko jak po maśle. Szczęśliwie nie było wiatru bocznego, który mógł silnie start skomplikować.
   Szybko pomknęliśmy do góry, ponad burzowe chmury. Cholera! Ja uwielbiam latać! Siedząc w fotelu w każdej chwili w myślach widzę, co porabiają piloci. Swym ciałem czuje chowanie podwozia, później chowanie klap. Czuje moc silników ryczących za oknem. Wpadam niemal w ekstazę, gdy samolot z turbulencją przechyla się w ostrym zakręcie. Zawsze staram się dostrzec ten moment, gdy lotni niskich prędkości zastępują lotki wysokich prędkości. I czuje dumę, że jestem inżynierem. Bo to inżynierowie spowodowali, że takie cuda latają. Jeśli ktoś by mi dał możliwość cofnięcia się o lat trzydzieści kilka, to ani chybi. Nie wybrałbym WSM w Gdyni. Swe oczy i pragnienia skierowałbym na Politechnikę Rzeszowską, na Wydział Lotniczy. Tam przygotowywani są piloci, którzy latają obecnie we wszystkich liniach świata. Jeśli ktoś z młodych mieszkańców mojej rodzinnej wioski, szuka przygody, dobrego zarobku i szanowanego zawodu to jak najbardziej polecam Politechnikę w Rzeszowie. Bardziej nawet niż Akademię Morską w Gdyni. Cholera, tak sobie marzę, że może kiedyś, ktoś, z Bystrzycy, będzie Pierwszym Pilotem. Będzie Kapitanem. Będzie Chiefem Mechanikiem. I najlepsze, że teraz jest bez znaczenia płeć. Ale jeśli ktoś sobie to wymarzy, to niech pamięta; cokolwiek się stanie, nie należy ze swych marzeń rezygnować. Trzeba w nich trwać. Gdy zamknie się oczy trzeba siebie widzieć na lewym fotelu, Airbusa A380, największego samolotu na świecie, z czterema paskami na ramionach. Gdy ma się marzenia i do nich się dąży, nie ważne są pieniądze; czy są czy ich nie ma. Nie trzeba być geniuszem w szkole, bo pęd ku spełnieniu marzeń wszystkie te problemy rozwiąże. Brak kasy? Proszę, co piątek wagon z węglem do rozładowania i kasa jest. Słabe wyniki w nauce??? No problem. Wystarczy usiąść na czterech literach i zamiast klikać w komputer, systematycznie rozwiązywać zadania z matmy i fizy. Wy, którzy tam w Bystrzycy macie marzenia, jesteście w lepszej sytuacji niż ja byłem. Bo ja długo nie wiedziałem, że trzeba przysiąść na krześle i polubić matmę i fizę. Wierzcie mi. Ja geniuszem nie byłem. Wolałem grać w piłkę. Wy wolicie siedzieć przy kompie. Na jedno wychodzi. Ale …. Nie ma rzeczy niemożliwych! Ja jestem tego najlepszym przykładem. 


    Wracając jednak do mojego lotu. Ani się obejrzałem a samolot rozpoczął schodzenie do lądowania. Z uwagi na położenie, lotnisko Kopenhadze należy do jednego z najprzyjemniejszych. Tutaj zawsze rzuca samolotem, góra dół, w lewo, w prawo, ale teraz pozostałości po Ksawerym, doznania wszelkiego rodzaju jeszcze wzmogły. Było jak mi się wydaje blisko, by samolot nie wylądował, gdyż boczny wiatr dość silnie przekręcał go w płaszczyźnie poziomej, ale się udało. Nie miałem czasu. Jak tylko drzwi się otworzyły, wypadłem z samolotu jak burza i pobiegłem na drugi terminal, łapać samolot do Paryża. Ponieważ w ręku miałem e-ticket, więc, na bramce otrzymałem kartę pokładową na dalszą fazę lotu. Jeszcze tylko zapytałem czy na pewno mój bagaż będzie przetransferowany. Uspokoiłem się i poleciałem zająć miejsce w samolocie Air France.
   Podróż do Paryża przespałem i to chyba dobrze, bo inaczej moje serce mogłoby nie wytrzymać paradoksów paryskiego lotniska Charles de Gaulle. W Europie dwa lotniska zaliczają się do tych bardzo nieprzyjaznych dla pasażera. To jest de Gaulle i Barajas w Madrycie. Tych lotnisk silnie nie polecam do wybrania na punkty przesiadkowe.  
    Po siedmiogodzinnym locie wylądowałem na Dominikanie. Wpierw szlag mnie prawie trafił, bo oczywiście Air France zgubiła mój bagaż, a chwilę później się okazało, że kierowca przysłany przez agenta po mnie ani be, ani me po angielsku.
   Był wieczór, było ciepło, około 30 stopni a ja ubrany na zimowo a letnie ciuchy w walizce, cholera wie gdzie. Sam zadzwoniłem do agenta. Dowiedziałem się, że na statek muszę poczekać jakieś trzy godziny. Nie namyślając się poprosiłem agenta by ten poinstruował kierowcę by zawieźć mnie do jakiejś restauracji, na kolacje.   
    Ani się obejrzałem jak wylądowałem …. W raju. Ponownie w swej historii byłem na Boca Chica. Zasiadłem w restauracji nad brzegiem morza pod palmami i natychmiast zamówiłem zimne piwo i największego możliwego steka.
    Trzy godziny czekania na statek minęło szybko a dzięki miejscu, w którym czekałem, humor poprawił mi się wydatnie na tyle, że powoli umykał żal za zgubionym bagażem.
   Tak na człowieka działa ….Boca Chica.
 Od tego momentu minęły już dwa tygodnie. Po drodze zaliczyłem Savannah, Norfolk , Nowy York i Miami. Po ostatnim porcie rozpoczęła się na statku akcja „Święta”.
    Wiele razy zadawano mi pytanie; „Jak wyglądają święta na statku?”. Mogę od razu zapewnić, że statek nie staje. Dalej jedziemy, dalej na statku toczy się praca, bo są codzienne czynności, które należy wykonać by statek jechał. Na mostku pełnione są normalne morskie wachty. W maszynie, gdzie pracuje się w systemie dniówkowym od 08.00 Do 17.00, Jest trochę wolnego, ale i tak trzeba zejść na dół by obsłużyć siłownie. Ja również muszę swe raporty na południe napisać.
     W obu messach, oficerskiej i załogowej, stawiane są choinki. Są prezenty, są bonusy finansowe od firmy. A cała reszta zależy od nas. Jeżeli Kapitan jest innej narodowości niż polskiej, to owszem, obiad jest nieco bogatszy. Kucharz upiecze jakieś filipińskie ciasto, dla nas nie zjadliwe. I jest dobrze.
   Ale jeśli trafi się polski Kapitan i jeszcze kilku oficerów Polaków to zaczyna się istne szaleństwo, a wtedy święta, oznaczają jedno: żarcie.
   Nie wszyscy pewnie wiedzą, ale większość nas marynarzy, po powrocie do domu staje się kucharzami. I nie wynika to z naszego altruizmu, że niby chcemy naszym ładniejszym połowicom pomóc. My lubimy jeść, a będąc w domu chcemy nadrobić te kilka miesięcy dokarmiania przez filipińskiego kucharza. Dzięki temu, kiedy nasze żony i nasze dzieci schodzą się popołudniem do domu obiad mają podany na stole.
  Na statku w święta też musimy sobie poradzić, bo nie można się spodziewać czegokolwiek po filipińskim szefie kuchni.
  Na tym statku, jest nas Polaków kilku, więc na początek opracowaliśmy plan, co ugotujemy. Ja natychmiast zgłosiłem się do zrobienia pierogów z kapustą i grzybami, sałatki jarzynowej, i jabłecznika. Mój Drugi Mechanik powiedział, że zrobi kiełbasy, nóżki w galarecie, śledzia w śmietanie. Kapitan stwierdził, że on zrobi golonkę pieczoną w piwie, oraz sałatkę z tuńczyka. Elektryk z Drugim Oficerem stwierdzili, że pomogą, a swą pomoc zaoferował również łotewski Chief Oficer i niemiecki kadet pokładowy.
  W ostatni piątek przed świętami, wieczorem o 06.00 Objęliśmy w posiadanie kuchnie. Z pierogami poszło gładko. Szybko ugotowałem farsz, dziwiąc się jak Kapitanowi udało się zamówić w USA suszone prawdziwki. Nie były one, co prawda takiej, jakości jak prawdziwki bystrzyckie, które są najlepsze na świecie, ale jak to powiadają; na bezrybiu to i rak ryba.
Gorzej było natomiast z robieniem kiełbasy. Okazało się, że potężna machina do mielenia mięsa jest zdekompletowana; brakowało grubego sitka i tulejki do robienia kiełbas. Na szczęście problem ten został przez nas rozwiązany ciut wcześniej. Drugi Mechanik Boguś i Elektryk Tomek dorobili brakujące części w naszym warsztacie.


    Boguś to w ogóle czuł pismo nosem, bowiem jadąc na statek, zabrał ze sobą pięć opakowań flaków do robienia kiełbas. Taki był przewidujący.
    O 21.00 Byliśmy gotowi.  Ja miałem farsz gotowy, więc zacząłem robić ciasto, zaś Boguś z Drugim Oficerem Adamem i Elektrykiem Tomkiem zaczęli kręcić kiełbasy. Adam zaczynał wachtę na mostku o północy, ale uparł się, że się nie ruszy, jeśli gotowanej świeżej kiełbasy nie spróbuje.


Drugi Mechanik i Drugi Oficer w Akcji Kiełbasa

    Do mnie przyłączył się kapitan i na spółkę rozpoczęliśmy lepienie pierogów. Boguś kręcił kształtne kiełbasy jedna za drugą, ja z kapitanem lepiłem pierogi w ilości ogromnej. Muzyka grała, woda na pierogi i kiełbasy parowała na kuchni, Chief Oficer kibicował.
    O 22.30 Zrobiliśmy przerwę. Na talerzach ułożyliśmy po dwie kiełbasy i kilka pierogów, na twarz, na test. Po półgodzinie, zadowoleni z efektów jeszcze bardziej ochoczo wzięliśmy się do pracy.
      Trochę przesadziliśmy. Pierogi przestaliśmy liczyć po dwóch setkach. Kiełbasy wyszło ponad dwadzieścia kilo. Normalnie w domu nasze kobiety urobią się po łokcie przed świętami a jeszcze bardziej później narzekają, domagając się pochwały. Ale ja wam coś powiem. Gotowanie to nie fizyka nuklearna, to nie loty w kosmos, więc, o co tyle krzyku????


Kapitan ze mną w Akcji Pierogi.
W tle na obu zdjęciach kibicuje Starszy Oficer Pokładowy

  Jeszcze dziś, (bo już mamy 23 grudnia, jak tylko wyjedziemy z portu bierzemy się za dokończenie dzieła. Czeka nas wesoła noc w kuchni.
  Pierwszego dnia świąt robimy sobie grilla przy basenie (lobstery, kiełbasy, golonka). Jesteśmy przecież w tropiku. Woda za burtą ma 29 stopni, słoneczko świeci dając nam ponad 30 stopni upału. Święta, więc spędzimy w kąpielówkach na słoneczku, popijając zimne piwo. Ja zerknę kilka razy za horyzont w kierunku zaśnieżonej Bystrzycy. Ale nie. Wolę święta w tropiku.
    Z Karaibów, więc na koniec dla całej Bystrzycy przesyłam życzenia świąteczne i życzę pysznej sylwestrowej zabawy.
    Happy New Year 2014 !!!!!!!!!

   Adam Suski
Starszy Oficer Mechanik mv „Frisia Rotterdam”
Karaiby 2014

Kopiowanie, przetwarzanie, powielanie w całości lub w części treści opisu, zdjęć oraz wszelkich elementów graficznych a także przechowywanie w systemach wyszukiwania, umieszczanie na innych stronach www, przekazywanie, przesyłanie czy udostępnianie innym osobom wyżej wymienionych elementów bez zgody właściciela i autora jest zabronione. Ustawa z dnia 4 lutego 1994r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych. (Dz. U. z 2006r. Nr 90, poz. 631 z późn. zm.)
 Galeria zdjęć tutaj

Kartka z kalendarza


Środa, 24. Kwietnia 2024
Światowy Dzień Ziemi
Imieniny obchodzą:
Aleksander, Aleksy, Egbert, Erwin,
Erwina, Fidelis, Grzegorz, Horacy,
Horacjusz, Zbroimir

Do końca roku zostało 252 dni.
Zodiak: Byk

Kontakt

Administrator
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Teraz na stronie

Odwiedza nas 37 gości oraz 0 użytkowników.

Statystyka

Odsłon artykułów:
3269484