Loading

Dzień z życia marynarza cz.2

Adam SuskiLedwie skończyłem tekst zachwalający błękitne, spokojne Morze, ledwie go wysłałem w świat, a tu Ocean się o swoją daninę upomniał, bo nigdzie indziej nie jest tak prawdziwe powiedzenie „Nie chwal dnia przed zachodem słońca„ jak na morzu.

 

 

Na usprawiedliwienie swe dodać muszę, że karaibski błękit i gorące słońce stopiły mą czujność do tego stopnia, że się zapomniałem. Zapomniałem, że po Karaibach płyniemy w górę globu, na spotkanie wstrętnego, wrednego i na wskroś mściwego Pana Północnego Atlantyckiego Oceanu.

Jeszcze jak mijaliśmy Florydę, w drodze do Norfolk w Virgini, było fajnie. Nawet następnego dnia nic nie wskazywało na to, że Pan Ocean się na nas tak bardzo wku...., znaczy się , zdenerwuje. Ba! Jeszcze przy obiedzie Kapitan wspominał, że prognozy pogody są niezłe, a do tego on ma szczęście do pogody. Dziś, po przebytych doświadczeniach mógłbym powiedzieć po morsku, że s**ł pies takie szczęście, ale pomny nauk płynących z dwudziestu lat spędzonych na wodzie wiem jedno: na morzu nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być jeszcze gorzej. Dlatego wierzę w to szczęście gorliwiej niż katolik wierzy w Dogmat.

Adam Suski Przy kolacji uderzyło po raz pierwszy. Ot, szklanki z sokiem zaczęły się zsuwać po stole. Nawet pomyślałem, że wachtowy na waypoincie kurs statku zmienia i chwilowo ustawiliśmy się bokiem do fali. Ale nie... Szklanki bowiem rozhulały się na dobre, więc było wiadomo: Pogoda się psuje i szlag trafił moje dzisiejsze bieganie, gdyż tylko kompletny idiota, wybiegłby na pokład w chwili gdy przelewają się przez niego fale.

   O 21.00 już wiedziałem, że szlag trafił także spanie, bo kiedy karton z piwem zaczął spacerki po mojej kabinie z burty na burtę, to znaczyło, że buja całkiem nieźle. Spojrzałem w bulaj. Ciemno jak w egipskim grobowcu, a  z wysokości siódmego piętra nie mogłem usłyszeć huku oceanu. Za wysoko.
    Czujnie, w olbrzymiej małżeńskiej koi (taka wielkość łóżka przysługuje starszym oficerom), z miejsca położyłem się sztormowo, czyli
na żabę.

No dobra. Już tłumaczę: Kładziesz się na brzuchu, rozkładasz ręce, rozkładasz nogi i próbujesz zasnąć mając nadzieję, że kolejny przechył
nie wyrzuci Cię z koi. Ale to nadzieja płonna. Przychodzi słynna „dziewiąta” fala i żegnasz się ze snem. Czasami także z koją. Na wykładzinie też się nie można położyć, bo można dostać w głowę (lub jeszcze bardziej czułe miejsce) tym co suwa się po kabinie. Nigdy nie należy latających po kabinie przedmiotów ustawiać na swoje miejsce. One same sobie znajdą niszę z której już nie wyjdą.

    O północy zrobiło się jeszcze gorzej. Wachtę na mostku przejął drugi oficer, Kapitan udał się na spoczynek, a filipińscy oficerowie mają to do siebie, że jak statek ma na elektronicznej mapie narysowaną linię kursu, to oni się jej trzymają do milimetra. Czasami wystarczy trochę kurs zmienić , by uniknąć maksymalnego bujania, ale ich nie ma kto tego nauczyć. Nie mają na wyspach takich morskich szkół jak u nas.
   Wyobraźcie sobie taką noc! Człowiek nie śpi i przez cały czas walczy ze swoim ciałem. Choroba morska? Tak. Jest coś takiego. Każdy ją ma i nie ma co ukrywać, nie jest to przyjemne. Ale można się nauczyć sobie z tym radzić, gdyż bardziej jest to psychika niż stan rzeczywisty. Jeśli się człowiek poddaje, to odpada. Rzyga, nie pije, nie je i po kilku dniach jest gotowy by go przetransportować do okrętowego szpitala. Są tacy. Ale są też tacy którzy mają odwrotną chorobę morską i... jedzą na potęgę. U mnie choroba morska objawia się tym, że... znacząco mniej palę.
Już widzę jak moja małżonka, czytając to popada w skrajną abwiwalencję: chce bym nie palił, ale nie chce bym na swojej drodze sztormy spotykał. Ot dylemat.   

Sztorm jednak najbardziej wykańcza człowieka fizycznie. Nawet siedzenie na krześle to walka ze swym ciałem i grawitacją, by się na tym krześle utrzymać.   Sztorm to także potęga i siła, bo co innego mogłoby czterdzieści tysięcy ton stali machać na boki jak byle łupinkę?   

Przetrwałem noc. Nastał ranek. Zjadłem śniadanie wykazując się kunsztem akrobaty przy łapaniu uciekającego jajka ze stołu, wypiłem kawę i zszedłem do maszyny. Sztorm nie sztorm, show must go on, trzeba iść do pracy. W maszynie jednak zarządziłem odbój. Tylko niezbędne dzienne prace i sprawdzenie czy wszystkie części są odpowiednio przymocowane.
    Na obiedzie zastaliśmy kompletnie zielonego, niemieckiego kadeta pokładowego. To jego pierwszy sztorm i nawet jak się małpa sztachnie dynamitem, to nigdy nie będzie bardziej zielona od niego. Rzecz jasna, my stare wilki morskie, zaczęliśmy kadetowi dawać „przyjacielskie” rady:
- Pij dużo, jedz powoli, a przede wszystkim drobno gryź jedzenie, by w drodze powrotnej ci zębów nie powybijało.

Ot , znaleźli się szydercy. Wilki morskie posr**e. Już zapomnieli jak kiedyś byli młodzi?  Spoko. Za dwadzieścia lat, dziś dwudziestoletni kadet też tak się będzie z młodych nabijał.

 Adam Suski "Moje morze"W okolicach popołudniowej kawy Oceanowi znudziło się poniewieranie nas i w akcie przeprosin nagrodził nas widokami które dostępne są ino dla wybranych.
     Powietrze miało temperaturę minus jeden zaś woda morska miała stopni na plusie dwadzieścia. Skutek tego był taki że woda wzburzona parowała na wysokość kilku metrów. Miało się wrażenie że statek płynie w... chmurach. Jakby tego było mało, z lewej burty od strony lądu na horyzoncie tworzyły się... tornada. Nie jedno, nie dwa ale kilkanaście naraz. Statek płynął więc w chmurach w lesie tornad. Jak na komendę, na zachodzie pokazało się chylące ku dołowi słońce i na cały otaczający nas widok spuściło po chwili złotą kurtynę swego zachodu. Jednogłośnie uznaliśmy przeprosiny od Pana Atlantyku za przyjęte.   Liczyliśmy, że lada chwila do Norfolk dojedziemy i skończy się bujanie, ale sorry. To jest Ameryka. Tutaj trzeba było zwolnić do siedmiu węzłów tak, by przypadkiem śpiącego na dnie wieloryba nie obudzić. Za obudzenie takiego walenia, czyli jazda z prędkością większą niż nakazana grożą drakońskie kary. Taki to kraj. Wojnę wywoła w dowolnym miejscu na świecie, ale wielorybom da pospać.

  W Norfolk zacumowaliśmy o ósmej rano dnia następnego. Niewiele spałem w ostatnich dwóch dobach, bo do Norfolku jedzie się parę godzin z pilotem. Musiałem od drugiej w nocy kisnąć w maszynie. Ale jest dobrze.Za parę godzin ruszamy do Nowego Jorku. Kapitan mówi że prognozy są dobre, a ponadto on ma szczęście. Cholera! Czy ja już kiedyś tego nie słyszałem?

Norfolk , USA , 23.01.2014
Adam Suski , C/E of Frisia Rotterdam

Kliknij tutaj Pozostałe teksty Adama Suskiego TUTAJ.

Kartka z kalendarza


Czwartek, 28. Marca 2024
Imieniny obchodzą:
Aniela, Antoni, Jan, Krzesisław,
Sykstus

Do końca roku zostało 279 dni.
Zodiak: Baran

Kontakt

Administrator
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Teraz na stronie

Odwiedza nas 148 gości oraz 0 użytkowników.

Statystyka

Odsłon artykułów:
3222780