Loading

Pacyfik - Oakland

OAKLAND

Stanęliśmy w Oakland w porcie nieopodal San Francisco.

Kontenerowiec przy nabrzeżu w Oakland [źródło: youtube.com]

Nie było nam dane tego dnia odpocząć za bardzo, gdyż natychmiast po obejrzeniu naszych pysków przez służby emigracyjne, pod statek podjechała barka z paliwem. Ameryka to może i ciekawy kraj, na pewno piękny z wieloma miejscami wartymi obejrzenia, ale jeden z najbardziej nieprzyjaznych i najbardziej znienawidzonych na świecie przez brać marynarską. Ameryka nie ma szacunku do nikogo, ale żąda by szanować ją.

Po doświadczeniach jednak z Panią Ameryką szacunku dla niej pozostaje mniej więcej tyle, co dla kupy Jaskra czyli mojego przeuroczego kota, wyrzuconej właśnie do kosza. Trudno bowiem mieć szacunek do kogoś czy czegoś kto lub co postępuje tak jak postąpiono z niemieckim kadetem.

17 letni chłopak, kadet z Niemiec, właśnie zakończył kontrakt. Ważność jego wizy upływała w dniu w którym z USA miał wylecieć. Mimo że Niemcy nie potrzebują wizy by odwiedzić USA, to jednak dla marynarzy jest ona wymagana. I jak postąpiły służby amerykańskie?? Stwierdzili że mimo że wiza jest jeszcze ważna w chwili zejścia ze statku i nawet w chwili wylotu ale ważność jej jest zbyt krótka i kadet (przypominam 17 letni chłopak, pierwszy raz na statku) jest niebezpieczny. Co zrobili następnie? Otóż gdy chłopak był gotowy do zejścia ze statku, po prostu zakuli go w kajdanki , wsadzili do samochodu , odwieźli na lotnisko i rozkuli go dopiero przed bramką bezpieczeństwa. Jak musiał się czuć ten chłopak ? Niczego nie zrobił, a ten kraj potraktował go jak bandytę. Mnie to aż się zawór bezpieczeństwa otwiera jak o tym myślę.

Normalnie gdyby to mnie coś takiego się przytrafiło, to poszedł bym na swoja prywatna wojnę z tym krajem.

kokosyInna historia. Żona kapitana , Brazylijka, będąc na statku i podróżując z kapitanem nie miała wizy USA. Gdy Emigration Officer to zauważył prawie sięgnął do kabury po pistolet. Kapitan mu wytłumaczył że jego żona nie ma zamiaru schodzić ze statku, bo w żadnym stopniu nie jest zainteresowana oglądaniem takiego kraju jakim są USA. I co zrobiły służby USA ? Żona kapitana była widocznie zagrożeniem bezpieczeństwa narodowego, bo pod kabiną Starego postawili strażniczkę (!).

Typowo amerykańska murzynka z nadwaga około stu kilogramów, w czarnym mundurze z olbrzymia ilością różnych naszywek, wśród których największą była flaga amerykańska, dostała widocznie rozkaz by nie spuszczać z oka żony Starego gdy tylko ta wychyli nosa z kabiny. Jak tylko kapitan zobaczył że strażniczka wszędzie za kapitanowa po statku chodzi , poprosił swoja żonę by dużo chodziła!

No cóż. Z poziomu kapitana do mesy jest 5 pieter, do maszyny 8 pieter. I nie ma windy. Brazylijka wyczula sytuacje i zaczęła  biegać po statku jak szalona. Dwie minuty w kabinie i poleciała do mesy zobaczyć co będzie na obiad. Strażniczka za nią. Z mesy poleciała na mostek by widocznie z góry na Amerykę spoglądać. A strażniczka za nią.

Na mostku nie posiedziała długo bo widocznie przypomniała sobie ze jeszcze dnia dzisiejszego w maszynie nie była... z mostku do maszyny to jest raptem 9 pieter. A strażniczka za nią. Brazylijka młoda była, zgrabna i szczupła, więc śmigała po schodach niczym sarenka po cudzym ogródku pełnym młodych warzyw. O strażniczce nie można było tego powiedzieć. Po dwóch godzinach takich wędrówek lalo się z niej strumieniami, spocona była bardziej niż Justyna Kowalczyk po 30-sto kilometrowym biegu. O ile na początku swej służby jej oczy mówiły, że wykonuje bardzo ważną prace i zabezpiecza swój kraj przed co najmniej kolejnym atakiem terrorystycznym, o tyle po dwóch godzinach biegania za Brazylijką jej oczy stały się typowe dla  Afroamerykanina. Miały wyraz zbitego psa. I już nie było w nich euforii że jest tak ważną dla swojego kraju. Już dumny amerykański obywatel w jej dumnej olbrzymiej czarnej postaci uderzył w pokorę i przy pierwszej nadążającej się okazji zapytał kapitana czy nie mogłaby dostać jakiegoś napoju chłodzącego. A nasz Stary jakby na tą chwile czekał i... kazał jej spadać na drzewo. Murzynkę zatkało jakby co najmniej ciemna nocą spotkała Osamę Bin Ladena, ale nic nie powiedziała, tylko posłusznie wróciła na swe strażnicze krzesełko pod kabiną kapitana. Za kapitanowa jednak przestała biegać. 

  Nie bez problemów zabunkrowaliśmy 1200 ton paliwa. Podczas tej operacji omal nie zginął człowiek przez nieuwagę amerykańskiego dokera pracującego na statku. Po prostu facet był tak skoncentrowany na swojej pracy że przez nieuwagę spuścił na barkę lashing bar czyli kuty, kilkumetrowy pręt służący do mocowania kontenerów na statku. Pręt huknął o pokład barki kilka centymetrów od głowy pracującego na barce człowieka. Doskoczyłem do dokera niczym wampir do swej ofiary a wymianę zdań jaką z nim przeprowadziłem nie można cytować, z uwagi na obfitość słów będących ogólnie znane jako niecenzuralne.

Powiedzmy że uratowało faceta tylko to że usłyszałem od niego „Yes , Sir”. Nie. To nie chodzi o to że ja roztaczam wokół siebie, tajemniczą i władczą aureole szacunku. Nic z tych rzeczy. Przypadek bowiem sprawił i nasz kapitan , że na głowie miałem czarną czapeczkę która aż kapała od złota. Złotem obrobiony był daszek, na złoto była wypisana nazwa statku i moja pozycja. Amerykanie zaś to taki dziwny naród że strasznie na nich działają wszelkiego rodzaju mundurowe bajery. Dawniej , ile razy leciałem przez USA, w walizce miałem niezły kipisz. Tak ichnie służby me ciuchy przewalały w poszukiwaniu co najmniej kawałka terrorysty lub jego wspomnienia. Od pewnego czasu jednak, na sam wierzch walizki , pakuję białą mundurową koszule ze złotymi pagonami. Wierzcie lub nie, ale odkąd to robię, ciuchy w walizce nie są przesunięte nawet o milimetr.

    Tak samo na dokera podziałała moja czapeczka. Bo nie sądzę by przejął się moimi groźbami, że o jego niebezpiecznym podejściu zamelduje kapitanowi a ten jego szefowi. Ot, dokerzy na Zachodnim Wybrzeżu USA, to po prostu święte krowy.

Tej nocy nie dane było nam położyć się do łózek. Po skończonym bunkrowaniu, okazało się ze ładunek tez jest skończony więc wylądowaliśmy w maszynie by przygotować silnik do manewrów wyjściowych.

Ja tylko westchnąłem, bo z uwagi na napięte terminy, nie udało mi się zrealizować mojego planu. Stąd niedaleko mieszka bowiem, „Bystrzyczanka” Iza . Miałem adres, wszystkie namiary ale niestety, nie miałem czasu by Izę odwiedzić. Udało mi się niedawno odwiedzić kolegę z klasy z technikum - Wojtka w Nowym Jorku (też czasami w Bystrzycy bywa), ale pecha miałem z San Francisco. 

Sorry Iza , może następnym razem.

Kartka z kalendarza


Czwartek, 28. Marca 2024
Imieniny obchodzą:
Aniela, Antoni, Jan, Krzesisław,
Sykstus

Do końca roku zostało 279 dni.
Zodiak: Baran

Kontakt

Administrator
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Teraz na stronie

Odwiedza nas 135 gości oraz 0 użytkowników.

Statystyka

Odsłon artykułów:
3223096